..
"4 ŻYWIOŁY"

10 | 9874
 
 
2010-02-16
Odsłon: 1119
 

Misterios!

W końcu jesteśmy! Poszatkowani przez moskity, brudni i wymęczeni, ale dopięliśmy swego! Po dziesięciu dniach (w tym dni restowe) pracy nad nową linią z pociętymi paluchami stanęliśmy w końcu na najwyższym wierzchołku Acopan Tepui. Długo debatowaliśmy nad nazwą naszej drogi. Wydaje mi się, że „Mystery” pasuje do niej idealnie. Mówi o tajemnicy dżungli, Indian oraz wszelkich zjawisk przyrodniczych, których doświadczyliśmy w ścianie. Trudności drogi oceniliśmy na 7c max, 7b oblig., a jej długość na 18 wyciągów (650 m skały + 150 m łatwego terenu). Droga w większości została ubezpieczona w stałe stanowiska oraz kotwy na wymagających wyciągach. Techniczne krawądkowe wspinanie w płytach przedzielone masywnymi, siłowymi okapami pokazały mi, jak bardzo realny może być sen wspinacza. Rejon Tepui to prawdziwy wspinaczkowy raj nad dżunglą, skrzeczącymi papugami i wydzierającymi się w niej wniebogłosy małpami.

Na początku było podejście czyli przedzieranie się przez chaszcze. Wypuściliśmy przed siebie Leonardo (Indianin), który maczetą przedzierał szlak przez dżunglę. Nie wiedzieliśmy, w którą jej część uderzyć. Nie szukaliśmy najsłabszego punktu. Wręcz przeciwnie, poszukiwaliśmy wyzwania w największym jej spiętrzeniu. Naszą uwagę skupiły masywne okapy w samym sercu Tepui. Od chwili gdy rozpoczęliśmy wytyczanie drogi, zdaliśmy sobie sobie sprawę, jak inne jest to miejsce od tych, w których wspinaliśmy się do tej pory. Od samego początku droga żyła własnym życiem. Na każdym kroku stykaliśmy się z jej rezydentami. Pierwszy wyciąg stanowił łącznik z dżunglą, liany na przechodzonym przez nas wyciągu dochodziły aż do pierwszego stanowiska.

Drugi wyciąg upodobały sobie kolibry. Zawisając w powietrzu przyglądały się nam w zaciekawieniu. Jeszcze nigdy nie widziałem ich na żywo z tak bliska. Trzeciego wyciągu broniły z kolei stada zamieszkujących pionową rysę wściekłych mrówek. Dziesiątki ugryzień oraz rezygnacja z asekuracji na tym odcinku to była cena, którą należało zapłacić za jej klasyczne przejście. Po drodze mieliśmy jeszcze okazję spotkać się z dwoma gniazdami szerszeni oraz wyraźnie zdziwionym naszą obecnością w ścianie gekonem. Te wszystkie spotkania zaskakując nas uświadamiały, że trudności drogi to nie tylko siłowe przechwyty, choć i te były syte.

Pracę nad drogą podzieliliśmy na dwa etapy: pierwszy dotrzeć do półki nad okapami. Drugi z półki (biwak w połowie drogi) dotrzeć na szczyt. Trudności techniczne drogi okazały się bardzo zróżnicowane. Techniczne płyty podzielały siłowe okapy, w których napotkaliśmy największe trudności drogi. Najtrudniejszym miejscem okazał się siłowy, kilkuruchowy boulder w okapie, po którym następował kilkunastometrowy wytrzymałościowy trawers po jego krawędzi.

Ideą naszego przejścia było czyste klasyczne przejście. Wytyczając drogę od dołu nie raz zmuszeni byliśmy korzystać z technik sztucznych ułatwień oraz nawiercania spitów w jej najtrudniejszych pozbawionych naturalnej rzeźby odcinkach. Większość drogi to ciągowe wspinanie w skale o niemal idealnym tarciu i estetyce ruchów.

Górną, część drogi, ponad półką biwakową pokonaliśmy w stylu on sight. Odcinek ten ochrzciliśmy nazwą „sen wspinacza”. Przechodząc go miałem wrażenie, jakbym wspinał się po wzburzonym oceanie. Surfował po załamujących się falach bijących o brzeg wysoko ponad moją głową o krawędź ściany! Biwak na półce pozwalał nam w nocy podziwiać płonącą sawannę. Kilkanaście pożarów rozsianych po horyzoncie wyglądało jak zaczątek apokalipsy lub też obraz po bitwie.

Po powrocie do Junek okazało się, że miejscowi Indianie przygotowali dla nas niesamowitą niespodziankę. Gdy tylko dotarła do nich wiadomość o pokonaniu jednej ze ścian ich Tepui utkali dla nas z koralików bransoletki z nazwą drogi. To było podziękowanie za poszanowanie ich obyczajów i życzliwą współpracę z całym plemieniem.

Trzydniowy powrót do cywilizacji również nie należał do najłatwiejszych.

Ze względu na niski stan rzeki indiańskie czółenka raz po raz osiadały na kamienistych meandrach i mieliznach rzeki. Tereny, przez które się przebijaliśmy, okazały się niemal całkowicie wyludnione. Dla Indian pojęcie czasu nie istnieje. Czekając na kolejną spóźnioną ciężarówkę znikąd w opuszczonej wiosce, czuliśmy się niczym postacie jednego z dzieł Kurosawy. Nic się nie dzieje, a wokół wisi nagrzana do temperatury +44 st. C pustka.

Po dwóch dniach dryfując w łodzi bądź maszerując brzegiem dotarliśmy w końcu do drogi, z której po jakimś czasie odebrała nas umówiona przez radio ciężarówka.

Wyprawa do Wenezueli jest częścią projektu CZTERY ŻYWIOŁY 

Więcej informacji: www.4zywioly.net

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
Lukasz Warzecha - LWimages 2010-02-17 14:33:49
Gratulacje dla calego zespolu! Swietne foty... :-)
Regan 2010-02-17 08:05:37
Gratulacje! Swietny wspin, fajna relacja i zdjecia...


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd